Dokładnie 22 sierpnia minął rok od tragicznej w skutkach burzy na Giewoncie. Przypomnijmy: liczne uderzenia piorunów zabiły cztery osoby w tym dwoje dzieci. Ponad 150 osób zostało poszkodowanych i wymagało pilnej pomocy medycznej. Spora część z nich odniosła poważne obrażenia – połamane kończyny, urazy głowy na skutek upadków jak i rozległe oparzenia. Warto przypomnieć, że Szpital Powiatowy w Zakopanem stał się wtedy miejscem, w którym poszkodowani otrzymywali pierwszą pomoc i w zależności od obrażeń albo zostawali hospitalizowani na miejscu, albo byli wysyłani do specjalistycznych placówek. Rozmowa z dr Małgorzatą Czaplińską wicedyrektor ds. medycznych Szpitala Powiatowego im dra Tytusa Chałubińskiego w Zakopanem.

Pani Dyrektor 22 sierpnia można powiedzieć, że to symboliczna data przypominająca tragiczne wydarzenie, jeżeli chodzi o ilość osób poszkodowanych w górach. Jak Pani wspomina tamten dzień po upływie roku?

Niedawno minął dokładnie rok od tego wydarzenia, które było jedynym takim notowanym na terenie naszego powiatu i w Tatrach. W ciągu 3-4 godzin trafiło do nas 157 pacjentów, początkowo nie wiadomo było ilu będzie poszkodowanych, ilu z nich będzie w trakcie reanimacji, ile będzie zgonów.

W takiej nadzwyczajnej sytuacji funkcjonowanie SOR-u musiało zostać zmienione?

Szczęściem było to, że cała akcja rozpoczęła się przed godziną 14.00, kiedy jeszcze wszyscy pracownicy znajdowali się w szpitalu. W okolicy wspomnianej godziny 14.00 dostaliśmy komunikat od koordynatora ratownictwa, że w Tatrach jest burza i są poszkodowani w nieznanej dokładnie liczbie. Cały personel medyczny solidarnie pozostał na swoich stanowiskach.  Łącznie w akcji uczestniczyło ponad 40 lekarzy i blisko 90 osób całego personelu. W oczekiwaniu na pierwszych poszkodowanych przewożonych przez TOPR przygotowywaliśmy się w Szpitalnym Oddziale Ratunkowym. W pierwszych transportach było kilkadziesiąt osób z różnymi obrażeniami wymagającymi natychmiastowej reakcji. Utworzyliśmy strefę segregacji medycznej, pacjenci zgodnie z ich stanem zdrowia byli dzieleni na poszczególne grupy, którym przypisane były odpowiednie kolory, przykładowo – czerwony - wymagał natychmiastowej pomocy – były tam urazy wielonarządowe, ciężkie urazy głowy, rozległe złamania. Mieliśmy pacjentów z różnymi ranami, pacjentów, którzy przyszli do nas na własnych nogach - byli przestraszeni, ale mogli oczekiwać na pomoc lekarską. Każdy lekarz otrzymał swoich pacjentów, którymi się zajmował od początku do końca według możliwości i skali potrzeb w jakiej poszczególna osoba się znajdował.

Czy wśród poszkodowanych byli pacjenci wymagający szybkich zabiegów operacyjnych, chirurgicznych?

Tak i było ich naprawdę sporo, mieliśmy np. urazy miednicy, które w ciągu dyżuru zostały zoperowane. Wśród poszkodowanych byli pacjenci z ciężkimi oparzeniami powyżej 40-50% powierzchni ciała, które musiały być szybko zaopatrzone, musiała być podana anatoksyna, leki przeciwbólowe, ponieważ skala cierpienia była bardzo duża. Największa trudność polegała na tym, że musieliśmy jak najszybciej rozpoznać urazy głowy – tutaj pomocna była tomografia komputerowa – które błyskawicznie musiały być przekazane do właściwych jednostek, czyli do Oddziału Neurochirurgii w Nowym Targu oraz na Oddziały Neurochirurgiczne w krakowskich szpitalach. W przypadku oparzeń pacjenci kierowani byli do Szpitala Specjalistycznego im. Rydygiera w Krakowie. Dzieci, z ciężkimi urazami głowy i kończyn transportowane były do Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Prokocimiu. W całym procesie udzielania pomocy najważniejsza była jak najszybsza diagnoza by kolejno móc zamówić transport medyczny, czyli helikoptery Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, by pacjenci w ciężkim stanie mogli trafić do odpowiednich jednostek w celu dalszego procesu leczenia. Wszyscy pacjenci mieli wykonane EKG, ponieważ po porażeniu piorunem dochodzi do różnych zaburzeń rytmu serca, dlatego musiało to być poddane wnikliwej obserwacji.

Jaka liczba pacjentów wśród wszystkich poszkodowanych była w ciężkim stanie?

Na 157 osób poszkodowanych w ciężkim stanie znajdowało się 40 pacjentów, śmierć poniosło 4 osoby w tym 2 dzieci. To zatrważające statystyki, ale jestem pewna że gdyby nie sprawnie przeprowadzona akcja ratunkowa i szybki transport rannych do naszego szpitala i potem błyskawiczne udzielenie pomocy medycznej, to ofiar byłoby znacznie więcej. Dla części z nich skutkiem wypadku było długotrwale leczenie w szpitalach i np. niezbędna rehabilitacja.